Wyobraźmy sobie sytuację. Proboszcz Waszej parafii stoi na stanowisku, że jak roraty, to tylko te poranne 😉 Pełni determinacji podejmujecie wyzwanie. Budzik nastawiony na 5.30, by zdążyć ogarnąć się przed pracą, ściągnąć dzieci z łóżek, pomóc im się sprawnie ubrać, wrzucić łyk ciepłej herbaty i wyruszyć do kościoła. A potem przychodzi poranek, słyszysz budzik, podnosisz powiekę i widzisz ten … deszcz (przecież oczywiste, że nie śnieg) i wiatr za oknem. Nie wiemy, jak Wam, ale dla nas to jest pierwszy moment krytyczny.
Drugi nadchodzi, gdy dziatwa uderza w lamenty, żałości i jojczenie, iż “jeszcze 5 minutek”, “nigdzie nie idę!”, “nie ma mnie, przyjdź jutro”.
Trzeci to pierwsze uderzenie wilgoci/mrozu i świadomość, że przed tobą 15 minutowy spacer z wlokącą się progeniturą w zasiekającej, mroźnej mżawce.
Potrzebowaliśmy czegoś, co wniesie trochę słońca i radości w te traumatyczne chwile 😉 I taka jest geneza “Spuśćcie nam…” w Selahowej wersji 🙂
Teraz, gdy brniemy rankiem przez błotne breje i kałuże (ach, ta zima w mieście), a światełko roratniego lampionu gaśnie co moment na zbyt silnym wietrze, zaczynamy sobie nucić “lalalalala” i jakoś od razu nam się lżej i cieplej na sercach robi. Więc, kto wie, może i Wam ta wersja umili poranne walki z roratnim zniechęceniem?
// zdjęcie na głównej: Pixabay